W centrum Soho, na wyspie Honkong

Hongkong

(2009)

Hongkong wart jest odwiedzenia już tylko z tego powodu, żeby na własne zobaczyć, że życie w wielkiej aglomeracji miejskiej nie musi być koszmarem z powodu wielogodzinnych dojazdów do pracy i z powrotem.

Hongkong to żywy przykład, jak dobrze można mieszkańcom wielkiej aglomeracji zorganizować życie w wysokozaawansowanym i od ponad stu lat dobrze zarządzanym organizmie miejskim.

Jest czysto i bezpiecznie. Komunikacja miejska działa rewelacyjnie i jest względnie tania. Nie ma gigantycznych korków, które paraliżowałyby funkcjonowanie całego miasta.

Jest bardzo dużo terenów zielonych – 75% powierzchni lądu w Hongkongu to tereny zielone.

Wieżowce, wieżowce, wieżowce...

Poza półwyspem Kowloon i wyspą Hongkong, gdzie domy mieszkalne i biurowce są skrajnie zgęszczone, ludzie żyją w osiedlach, które składają się z bardzo wysokich domów ustawionych tak, by widoku z okien nie zasłaniały inne budynki i by za bardzo nie zaglądać sąsiadom do ich mieszkań.

Autorzy i redaktorzy przewodnika "Lonely Planet" uważają system komunikacji w Hongkongu za najbardziej rozwinięty i najlepiej zorganizowany na kuli ziemskiej. Mają rację!

Waluta:
dolar Hongkongu
1 HKD = 0,3743 PLN
(kurs średni NBP
2009-12-18)

Hongkong jest częścią Chin. W tej "wydzielonej strefie ekonomicznej" mieszka dzisiaj 7 mln ludzi (ocena dla 2009). Te 7 mln ludzi korzysta na co dzień prawie wyłącznie z transportu publicznego i z taksówek. Samochodów prywatnych jest bardzo mało, a tym, który je mają, służą chyba tylko do okazania ich wysokiego statusu społecznego, a dokładniej ich nadzwyczajnej zamożności.

...i wieżowce...

Dziennie mieszkańcy Hongkongu odbywają 11 milionów podróży siecią transportu miejskiego i stanowi to 90% wszystkich podróży. Resztę odbywają taksówkami. Motocykli na ulicach praktycznie się nie widzi.

Dziewięćdziesiąt pięć procent mieszkańców to Chińczycy, w większości posługujący się dialektem kantońskim, a nie mandaryńskim. Na pozostałe 5% składa się 230 tysięcy Filipińczyków i Indonezyjczyków oraz 26 tysięcy osób deklarujących się jako Kaukazi (znaczy biali). Pozostałe 90 tysięcy to inne nacje.

Mieszkańcy pozostałych obszarów Chin nie mogą bez specjalnego pozwolenia wejść na terytorium Hongkongu, a tym bardziej w nim zamieszkać.

Komunikacja w Hongkongu – instrukcja obsługi

W Hongkongu system transportu publicznego składa się z szybkiej kolei miejskiej (która w centrum schowana jest pod ziemią, a poza centrum jest na powierzchni lub nad nią), autobusów, promów i tramwai. Jest jeszcze tramwaj górski i są kolejki linowe.

Wielki plac budowy między nadbrzeżem a pierwszą linią wieżowców, wyspa Hongkong

Wszystkie te środki komunikacji są zunifikowane w jeden wielki system komunikacyjny i za wszystkie można płacić jedną kartą miejską o nazwie Octopus. W tej chwili trwają pracę, by tą samą kartą można było płacić za komunikację także po drugiej stronie granicy strefy wydzielonej, w Shenzhen.

Z systemu szybkiej kolei miejskiej wydzielona jest (marketingowo) jedna linia ekspresowa, z lotniska do centrum. Nazywa się Airport Express i do centrum wyspy Hongkong dojeżdża się nią z lotniska w 23 minuty, a pociągi odchodzą co 12 minut. Przejazd kosztuje HKD 100. (Autobusem lotniskowym jedzie się w to samo miejsce 2,5 raza dłużej, ale i 2,5 raza taniej).

Galerie dla pieszych nad ulicami w centrum Hongkongu, w okolicy metra Central na wyspie. Na dole przez te ulice przejść się nie da. Galerie składają się na cały system pasaży, które przenikają przez wieżowe, raz klucząc gmatwaniną korytarzy, raz prowadząc na przestrzał przez ich ogromne westybule. Najprościej jest zaufać innym i dać się nieść strumieniowi ludzi. Oni doskonale wiedzą, jak wyjść na zewnątrz tak, żeby trafić wprost na dalszy ciąg pasażu

Kartę Octopus trzeba sobie na początku wyrobić. Można to zrobić na lotnisku, w hali przylotów terminalu pierwszego (na parterze), na który trafia większość międzynarodowych połączeń, z wyjątkiem chyba tylko lokalnych tanich linii. Kartę wyrabia się (kupuje) w półokrągłym stoisku koło wyjścia do autobusów i taksówek. Kosztuje ona HKD 50, kwota ta jest traktowana jako depozyt, który można odebrać (minus HKD 7 opłaty manipulacyjnej za zwrot), po powrocie na lotnisko, w tym samym miejscu, gdzie karta została wyrobiona. Jeśli na karcie będą wtedy jakieś niewykorzystane pieniądze, też zostaną zwrócone. Minimalny depozyt początkowy na karcie musi wynosić HKD 100. Aby otrzymać taką kartę, trzeba więc zapłacić (uwzględniając depozyt) HKD 150. Na lotnisku można dostać specjalne karty Octopus z rozszerzeniem Airport Express. Być może takie karty uwzględniają jakieś zniżki przy powrocie na lotnisko. Nominalnie przejazd w jedną stronę na lotnisko tą specjalną linią metra kosztuje HKD 100. Kartę uzupełnia się w automatach na stacjach kolei miejskiej, które to automaty przyjmują wyłącznie banknoty o nominałach HKD 50 i 100.

Prom pasażerski przy pirsie nadbrzeża wyspy Hongkong. Za chwilę odpłynie na drugą stronę cieśniny zwanej tu portem

Za korzystanie z metra płaci się kartą, zbliżając ją do czytnika bramki podczas wchodzenia i – drugi raz – podczas wychodzenia. W ten sposób opłata za metro zależy od pokonanego dystansu. Za autobus płaci się przy wsiadaniu przednim wejściem. Należy zbliżyć kartę do czytnika, znajdującego się obok kierowcy. Opłata jest chyba stała. Za autobus A11, jadący z lotniska na North Point na wyspie Hongkong, opłata wynosi HKD 40, za A12 również jadący na wyspę - HKD 45, a za A21 jadący na półwysep Kowloon (bliżej) - HKD 33. Z autobusu wysiada się środkowymi drzwiami (z tyłu drzwi nie ma), powiadamiając wcześniej kierowcę za pomocą przycisku przy wyjściu. Autobusy lotniskowe mają na dolnym poziomie regał na bagaże. Siedząc na piętrze, można ten regał obserwować na ekranie umieszczonym nad przednią szybą.

Piętrowe tramwaje, piętrowe autobusy

Na wyspie Hongkong jest kilka linii tramwajowych. W centrum wszystkie jadą tą samą nitką torów, a ta wiedzie prawie dokładnie nad główną linia metra. Tramwaj jest dużo wolniejszy, ma znacznie więcej przystanków. I kosztuje grosze.

Do tramwaju wsiada się tylnymi drzwiami (jest tam bramka z kołowrotkiem), a płaci stałą opłatę HKD 2, czyli circa 70 groszy, wysiadając przednimi drzwiami. Można zapłacić zbliżając kartę do czytnika koło kierowcy/motorniczego, można wrzucić monety do skrzynki z pleksi. Tramwaje są piętrowe. Na piętrze można stać. Taka a nie inna konstrukcja tramwaju oznacza, że wszyscy muszą się przecisnąć przez całą długość wagonu. Może to właśnie tramwaje, przez sto lat swego istnienia, nauczyły mieszkańców Hongkongu tego, że nie blokują sobą drzwi w metrze, lecz przechodzą głebiej.

Noc w Hongkongu zapada szybko. To zdjęcie zostało zrobione w 29 minut po zdjęciu z tramwajami, które znajduje się powyżej

Z promów pływających na najkrótszych trasach, między wyspą Hongkong a półwyspem Kowloon, korzysta się, płacąc kartą stałą opłatę (circa HKD 3, znacznie niższą niż za przejechanie tego samego odcinka metrem) w bramce na dworcu wodnym, przed wejściem na prom. Promy pływające na drugą stronę portu są dwupoziomowe. Na dworcu wodnym na każdy poziom prowadzi osoba rampa dop wejść, umieszczonych jedno pod drugim.

Pierwsze koty za płoty

Z każdym nowym miastem trzeba się na początku zapoznać. Obwąchać je trochę. Zrozumieć, jak ono działa.

Wejście do Wan Chai Computer Center. Jedyną wskazówką dla osobników anglojęzycznych jest mała tabliczka z niebieskim napisem umieszczona na ścianie w lewo w górę nad siwą głową przechodnia

Pierwszą godzinę po wyjściu ze stacji metra Wan Chai, w centrum miasta, zajęło mi znalezienie sklepu z komputerami, a raczej całego kompleksu takich sklepów, który miał gdzieś w tej okolicy być na pierwszym piętrze galerii handlowej. Widziałem jak się to ma nazywać, znałem nazwę ulicy i numer domu, a raczej grupy domów. Nie wystarczyło. Przeszedłem koło właściwego miejsca co najmniej ze cztery razy. Wreszcie, po 40 minutach, na stacji metra znalazłem plan okolicy, na którym owo centrum było zaznaczone. Nawet i to nie pomogło. Znowu po wyjściu na górę pomyliłem strony świata. Znów szukałem o 50 metrów obok. Kolejna wizyta w metrze. W końcu znalazłem – na ścianie, przy schodach ruchomych wiodących z chodnika w górę, tkwiła mała tabliczka z właściwą nazwą...

Przy tej okazji zrozumiałem, że w tym mieście, bez zwykłego prymitywnego kompasu ani rusz. Z GPS-em są kłopoty, bo z trudem znajduje satelity i czasem zajmuje mu kilkanaście minut nim ustali swoje, to znaczy moje, położenie. Winne są oczywiście wieżowce oraz liczne poziome konstrukcje z żelbetu, rozciągające się nad głową na wysokości pierwszego piętra. To całe systemy kładek i pasaży. Zasłaniają nawet te marne resztki błękitu. A w ogóle do GPS-ów w mieście należy podchodzić z pewną dozą twórczego krytycyzmu. Zdarzyło mi się owego dnia, że przez dobrą godzinę GPS pokazywał, że poruszam się o circa 1,2 kilometra od miejsca, w którym ewidentnie byłem. Mam na to dowód w postaci zaznaczonego śladu.

Space Museum

Stanowisko pracy pilotów Space Shuttle, Space Museum

Okazało się ono bardziej wystawą o lotach w przestrzeń kosmiczną i na Księżyc niż muzeum. Ale są tam też ciekawe eksperymenty, w których zwiedzający mogą osobiście uczestniczyć, np. zabawa żyroskopem.

Bardzo zaciekawiła mnie makieta kabiny amerykańskiego promu kosmicznego Space Shuttle. Właściwie jest to makieta samego frontu tej kabiny z dwoma fotelami pilotów. Przypomina kabinę starego odrzutowca pasażerskiego lub wojskowego, z ogromną liczbą przełączników, które pokrywają całą dostępną powierzchnię pulpitów i sufitu. Każda taka manetka ma, oczywiście, osobne zabezpieczenie, żeby nie dało się jej niechcący przestawić. Technologia z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Podobnie wyglądały kabiny Gemini i Apollo.

Jest zielono. Drzewo na murze, Soho, wyspa Hongkong

Widząc te kabinę, jasne staje się, dlaczego Amerykanie zrezygnowali z budowania kolejnych promów kosmicznych i od wielu lat nie wybudowali ani jednego nowego egzemplarza. Wszystko trzeba byłoby zaprojektować i zbudować zupełnie od nowa, a wiadomo doskonale, że promy okazały się drogą, zawodną i w dodatku bardzo niebezpieczną uliczką na wokółziemską orbitę. Jeśli chodzi o transport ludzi i materiałów na orbitę wokółziemską, to Sojuz-Siemiorka jest na razie nie do pokonania.

Zabawne, że autorzy wystawy nie podkreślają swoich (chińskich znaczy) sukcesów w lotach załogowych. Coś tam o pierwszym, jednoosobowym locie w październiku 2003 jest, ale o następnych dwóch – dwuosobowym w 2005 i trzyosobowym w 2008 – już ani słowa. Może wystawa została przygotowana przed nimi, a potem nikomu nie chciało się już przerabiać plansz?

Citygates Outlets

Citygates to centrum handlowe z outletami firm przy końcowej stacji metra, gdzieś na końcu świata, co w Hongkongu oznacza okolice lotniska międzynarodowego.

Tung Chung na wyspie Lantau. Po lewej centrum handlowe Citygates Outlets, na wprost stacja metra Tung Chung, za nią pasmo wzgórz, po prawej kolonia wieżowców mieszkalnych

Jest to miejsce, gdzie firmy, które mają znaną markę, handlują ze zniżką tym wszystkim, co się im nie sprzedało w sieci sklepów firmowych. Mamy takie outlety w Polsce – warszawskie są w Ursusie i Piasecznie.

Myślałem, że będą tam tylko rzeczy produkowane w Chinach. I zdziwiłem się wielce, grzebiąc po jakichś regałach, gdy trafiłem na majtki męskie "made in Poland". I na drugie, wyprodukowane we Włoszech.

Jeden z pirsów nadbrzeża na wyspie Hongkong, za nim nieoświetlony plac budowy i pierwsza linia wieżowców

Największy ruch był w sklepie Esprit. A przy tym zero turystów. Sami Chińczycy. Poprawka, same Chinki.

Jak w każdym centrum handlowym, i tu było pół piętra fastfoodów, ale w chińskim wydaniu. Zjadłem tam zupę sezamową (na ciepło, o dziwnym kolorze – szarym, przechodzącym w czarny) i dwa puddingi – z orzecha kokosowego i z ananasa. W sumie przypominały włoską panacotę, tylko o innym smaku. Ciekawe, jak się je usztywnia, to znaczy czym...

Koło centrum jest dworzec autobusowy i osiedle – wysokie domy, a dookoła zieleń i wzgórza. Pod centrum (autentycznie pod budynkiem) przechodzi autostrada na lotnisko.

Wodna straż pożarna i "Festival of Light", w tle wieżowce wyspy Hongkong

Festiwal świateł

Co wieczór, o ósmej wieczorem, na wyspie Hongkong zaczyna się "Festival of Lights". To bardzo szumna i mocno przesadzona nazwa przedstawienia, w którym aktorami są wieżowce stojące na wybrzeżu wyspy. Są one mocno przybrane światełkami i reklamami. Przypominają trochę las przybranych odświętnie choinek, którym jakiś wielkolud włącza i wyłącza zasilanie. Oczywiście, nie chodzi tu o światła w pokojach, tylko o to wszystko, co zamocowane zostało na elewacji wieżowców.

Tym razem był także akcent specjalny, defilada okrętów ze strażą pożarną na czele.

Migawki

Buty. W Hong Kongu było chłodno. Przynajmniej w porównaniu z Singapurem, Bangkokiem i Sajgonem. W nocy było mi wyraźnie chłodno w gołe stopy w sandałach. Podkoszulek i kamizelka też nie wystarczały. Sporo kobiet chodziło w kozaczkach. W metrze widziałem dosłownie pojedyncze osoby z gołymi stopami i z obnażonymi palcami u nóg (w Singapurze większość ludzi spotykanych w metrze nosi klapki). Widać było ludzi w płaszczach, bluzach, kurtkach, nawet chyba widziałem jakąś panią w czymś bardzo przypominającym puchówkę... Za dnia było cieplej, ale potem nie spływałem, przedtem też zresztą nie.

Krewetki w sosie słodko-kwaśnym. Pierwszą kolację w Hongkongu zjadłem w garkuchni, która tylko tym wyróżniała się z wielu sąsiednich w pobliżu hotelu, że pod chińskimi podpisami w menu wywieszonym w oknie, były też mniejsze po angielsku.

Ciąg schodów ruchomych w Soho, transportujący mieszkańców do domów położonych na zboczu pasma wzgórz

Drugą zjadłem w restauracji Canton Deli w Harbour City na wybrzeżu półwyspu Kwoloon. I tu, i tam byli kelnerzy i kelnerki. Pierwsza była zwykłą garkuchnią typu bar mleczny. Druga dość wykwintną restauracją.

W obu miejscach zamówiłem to samo danie, mój standard, kompromis między bezpieczeństwem i łakomstwem, krewetki w sosie słodko-kwaśnym. Tego dania nie da się w Chinach zepsuć. Nie można też do niego dodać czosnku! Są tam kawałki ananasa, czasem także kawałki słodkiej cebuli lub słodkiej papryki (te ostatnie przezornie zostawiam, żeby niepotrzebnie nie testować, w jakim stanie zaawansowania swojej choroby psychicznej jest akurat mój żołądek). W tym daniu krewetki są zawsze podawane w tempurze, czyli wrzucone do gorącego tłuszczu po zanurzeniu w płynnym cieście.

Nie jestem w stanie stwierdzić, w którym miejscu to danie było lepsze. Jeśli była jakaś różnica, to optowałbym, że nieco lepsze było to z garkuchni. Jedyny problem z ową garkuchnią był taki, że nie mieli tam licencji na sprzedaż piwa. Herbatę jednak podawali, gratis, kubkami, jak wodę. Muszę tu jednak przyznać, że herbata podana w czajniczku w Canton Deli była dużo smaczniejsza.

Hotel Ibis, 31-piętrowy wieżowiec w murze innych wieżowców

Harbour City. Jest to gigantycznie rozległa galeria handlowa na nadbrzeżu półwyspu Kowloon, tuż koło pirsów, przy których zatrzymują się promy z okolicznych wysp. Przed galerią stoją świąteczne dekoracje z kolorowych lampek i plastiku. Nawet ładne. Chińczycy na potęgę fotografują się na ich tle. W środku galerii jest punkt darmowego doładowywania karty Octopus – taka nagroda za fakt, że się dotarło do środka tego centrum handlowego. Mnóstwo ludzi podchodzi i doładowuje, trudno ocenić, czy weszli do środka tylko w tym celu. W każdym razie z doładowania skorzystałem.

Samochody. Prywatnych jest bardzo mało. Nędznych nie ma w ogóle. Koszty garażowania i podatki od posiadania takowych muszą być zabójcze. Wieczorem widać na ulicach autobusy oraz taksówki, które jeżdżą i szukają klientów. Taksówek na postojach stoi bardzo mało.

W jedynych dwóch sportowych samochodach (porsche lub bardzo podobnych), jakie się pojawiły w wąskiej i raczej bardzo zatłoczonej taksówkami uliczce, siedzieli młodzi Chińczycy. Zachowywali się standardowo, jak wszyscy młodzi i bogaci posiadacze wspaniałych pojazdów: przyśpieszali z rykiem silnika, hamowali ze świdrującym uszy piskiem i... spokojnie czekali aż następne 20 czy 30 metrów ulicy się oczyści, żeby móc całą operację powtórzyć.

Tylko to widać z okna hotelowego. Instalacja wodociągowo-kanalizacyjna jak na dłoni

Hotel. Rezerwując pokój w hotelu, mogłem dopłacić circa 10% i dostać pokój z widokiem na port. Aby mieć widok na port i stały ląd, trzeba poprosić o pokój z "harbour view". Ale o tym nie miałem pojęcia. Przed hotelem jest parking i dworzec autobusowy, więc widoku nic nie zasłania. Miłym plusem jest to, że dworca autobusowego co 20 minut odchodzi autobus A11 na lotnisko.

Malutki pokój – bez widoku na port i bez śniadania – kosztował circa USD 50 za noc. Pokoje na najwyższych piętrach są ze dwa i pół raza większe. Na najwyższym, 31. piętrze jest 5 pokoi, na 17. – na którym mieszkałem – jest ich 13.

Zamiast cieśniny i półwyspu Konloon po jej drugiej stronie mogłem sobie przez okno oglądać ścianę sąsiedniego wieżowca, odległą od mojego okna o góra 20-30 metrów. Mimo wszystko widok ten był bardzo ciekawy, bo ów wieżowiec całą swoją instalacją wodociągowo-kanalizacyjną miał na wierzchu. Była ona zamontowana na zewnątrz. Jak wiele bezsensownego kucia ścian można w ten sposób zaoszczędzić... Cóż, u nas to rozwiązanie jest nie do zastosowania, bo klimat nie ten.

Hotel, o którym wyżej, to Ibis North Point, sieć Accord, 138 Java Rd, North Point, na wyspie Hongkong.

Hongkong: więcej zdjęć

2010-04-03 ● 2009-12-18 ● 2009-12-13